O zaczepnym uroku pytania „A co, jeśli…?”, niezgodzie na bierność i uległość oraz opowiadaniu rzeczywistości obiektywem, światłem i słowem...
Sprarafrazujmy
tytuł Manifestu Festiwalowego XXII lubelskich Konfrontacji
Teatralnych:
„A
co, jeśli krytyka teatralnego na 9 dni zamienić w filmowego i
pozwolić oglądać, odbierać, oceniać, klasyfikować świat, ludzi
i rzeczywistość?”.
Czyli
co wyniknie z tego, iż Anna Rzepa-Wertmann postanowiła zamienić
widownię na salę kinową? By z zupełnie innej perspektywy
opowiadać o tym, co pomiędzy 6 a 15 października tego roku zdarzy
się w podwojach lubelskiego Centrum Kultury i okolicach.
Od
trzech lat październikowym etapem mojego życia rządzą
Konfrontacje Teatralne. Nieustannie są dla mnie silnym wyzwaniem,
podróżą w nieznane rejony mojej psychiki i wrażliwości, lekcją
empatii i tolerancji. Ciągle
czegoś uczą, rozwijają, czasem ostro wkurzają poprzez
„nuwatorstwo” Wielce Światowo Kształconych Twórców.
Najważniejsze, że wskazują nowe kierunki, dają do myślenia,
prowokują dyskusje, intelektualnie prowokują do poszukiwań…
Tego
roku śmiem twierdzić, iż Szanowni Kuratorzy – Marta Keil i
Grzegorz Reske- mój intelektualny horyzont na 10 dni „wywrócili
na podszewkę i przenicowali na wylot”; w moim wypadku jest to
naprawdę Mission Almost Impossible! Jakim sposobem? Ano dwoma
ścieżkami jednocześnie; najpierw Tekstem Kuratorskim czyli
manifestem programowym tegorocznej XXII edycji…
„(…)
A co, jeśli…?
Coraz
częściej mamy silne wrażenie, że znane nam modele funkcjonowania
wytracają siłę i wydolność, rozsypują się, przestają działać.
Oswojony świat przestaje być zrozumiały i wymyka nam się z rąk,
a stosowane dotąd rozwiązania nie sprawdzają się. Demokrację w
znanym nam modelu rozkładają społeczne nierówności, tendencje
narodowościowe i populistyczne, a instytucje zamiast walczyć o
włączanie rozmaitych grup społecznych, uparcie je wykluczają.
A
zatem być może pokazywanie mechanizmów, w których funkcjonujemy,
oraz demaskowanie ich wypaczeń nigdy nie było tak istotne jak
dzisiaj. Bo przecież nie załatwiliśmy dotychczasowych spraw i nie
rozwiązaliśmy dotychczasowych problemów. Ale z tego samego powodu
potrzebujemy również nowych rozwiązań i nowego sposobu myślenia.
Potrzebujemy odwagi, by pomyśleć o tym, co niemożliwe. I nie ma do
tego lepszego miejsca niż teatr.
Co
mogłoby się wydarzyć, jeśli uznalibyśmy coś nieosiągalnego i
niedostępnego za najzupełniej prawdopodobne? Jeśli przestalibyśmy
traktować obowiązujące instytucje jako jedyne możliwe i
podjęlibyśmy próbę wymyślenia ich na nowo? Co, jeśli otworzymy
przestrzeń na to, co wydaje się niemożliwe? Jeśli
funkcjonowalibyśmy w społeczeństwie równościowym? Jaki byłby
festiwal w takim miejscu?
Pozwólmy
sobie pomyśleć o tym, co nie przyszłoby nam do głowy.
Marta
Keil i Grzegorz Reske (...)”*
Potem,
w czasie konferencji prasowej, zaczęłam wertować katalog
tegorocznych Konfrontacji Teatralnych – no i zostałam „rozłożona
na łopatki, rozdrobniona na Bozony Hicksa”! Jak to się robi? Ano hiper-prosto: należy wybrednej Krytyczce
podsunąć pod okulary katalog otwarty na sekcji Kino Konfrontacji;
potem cierpliwie i nawet nie za długo poczekać na reakcję tejże!
Trwająca konferencja i miejsce publiczne (Sala Kinowa Centrum
Kultury) wykluczała głośne zachwyty, co znakomicie rekompensowała
innym mimika mojej twarzy. Co z przebogatego repertuaru znalazło
się natychmiast w Mojej Prywatnej Karcie Dań Artystycznych? Służę:
1.
THX 1138, reż.: George Lucas
2.
Metropia, reż.: Tarik Saleh
3.
Ederly, reż.: Piotr Dumała
4.
Fahrenheit 451, reż.: François Truffaut
5.
Pokot, reż.: Agnieszka Holland
Niekonieczne
w kolejności chronologicznej, ale to akurat najmniej ważny
szczegół. Każdy z tych pięciu tytułów to inna podróż,
wyzwanie, przeżycie. Stworzone w różnych momentach społeczno –
historycznych, w różnych krajach, rozmaitymi technikami, pozornie (
SIC!) ze sobą nie związane. Łączy je jednak parę stycznych. Każdy tych filmów
jest
swoistym mistrzostwem w swojej klasie i gatunku, prowokuje do
przemyśleń i dyskusji, coś w widzu pozostawia, coś mu ofiarowuje,
w jakimś fragmencie zmienia go, nie pozostawiając obojętnym na
wizję i zamysł reżyserski…
Poza
tym, jak co roku, są dostępne za bezpłatnymi wejściówkami;
po raz kolejny jestem za to wdzięczna kuratorom Konfrontacji
Teatralnych. Oni i cała reszta Ekipy wiedzą świetnie, że jeśli
ktoś nie ma pracy, jest na zasiłku, głodowej rencie lub
emeryturze, nie musi być wykluczony z uczestniczenia w Kulturze i
kontakcie ze Sztuką! Można? Można, tylko trzeba Wiedzieć Jak i
przede wszystkim naprawdę Chcieć Coś od siebie dać Innym!
(P.S.
Jakże ja bym chciała, iżby tą Prostą Elementarną Prawdę
przyswoili sobie co poniektórzy lubelscy decydenci kulturalni –
pomarzyć dobra rzecz… Z drugiej strony cuda czasem się
zdarzają…!)
Wracając
do rzeczywistości nie można zapomnieć, iż Lublin
to wielce wiekowy , choć nadzwyczaj żywotny Staruszek – w tym
roku „stuknęła” mu 700 rocznica lokacji. Spektakle, koncerty,
performance, film: byłoż tego w tym roku naprawdę w obfitości
wszelkiej. Dla mnie w tej materii jest to po dwakroć rok Łukasza
Witt- Michałowskiego; z
menu kulturalnego wybieram „Ponowne
zjednoczenie Korei” Joël’a Pommerat. Od
26 marca (przez zbiesiony astmą organizm!) czekam cierpliwie na tą
ucztę: na osobisty „rozbiór słowno- emotyczno- psychologiczny
zjawiska zwanego Miłością”. Czyli na przekonanie się co w ten
sposób określamy, a tak naprawdę zupełnie nie ma to nic wspólnego
z więzią, uczuciami, relacjami… Hmmm... errare
humanum est...
Wreszcie to, co pomiędzy 6 a 15 października na Konfrontacjach zwykle jest najważniejsze, najcenniejsze, najistotniejsze:
Spektakle czyli Czysty Esencjonalny Teatr w Najróżniejszej Postaci, Formie i Rodzaju!
Tym
razem trzy spektakle nijak nie dały się obejrzeć (bilokacja lub
klonowanie byłyby jedynymi możliwymi rozwiązaniami, o ile wiem oba
na Matce Ziemi są jeszcze jak na razie wysoce nielegalne, o moja
zgrozo!), dwa inne są moim prywatnym odkryciem, o jednym
wspomniałam już powyżej, no i jest perła w diademie czyli
teatralny marcepan na torcie… Owe trzy, które kolidują czasowo z
innymi wspaniałościami? Śpieszę opowiedzieć o tym, czym ja
uraczyć się nie mogę, a Wy nie przegapcie…
Fenomen
w polskim świecie teatralnym czyli warszawski Teatr 21,
prowadzony przez Justynę Szewczyk. Tworzony przez uczniów
i absolwentów Zespołu Społecznych Szkół Specjalnych „Dać
Szansę”, będących osobami z zespołem Downa oraz autyzmem.
Od 2005 r., jako jeden z kilku w Polsce teatrów, dają możliwość
arteterapii.
„(...)
aktorzy Teatru 21 formułują najlepiej, bo z bezwstydną prostotą,
istotę auto-teatru: „Aktor opowiada w tym teatrze o sobie”, ideę
auto-teatru: „Po co ludziom teatr? Żeby być otwartym na innych
ludzi” i zasadę auto-teatru: „Aktor widzi widza, a widz widzi
aktora”.(...)”*
9
października przywiozą do Lublina ostatnią część tetralogii:
„Klauni, czyli o rodzinie”.*
Drugim
z cymeliów, które nie chce się dać obejrzeć, jest spektakl,
wynikły z książki, która zaowocowała filmem. Ależ Wertmannówna
namotała, więc teraz rozplączę i rozsnuję... Na początku tego
tysiąclecia dzielna młoda dziennikarka Rebecca Skloot postanowiła
napisać reportaż; nie o komórkach HeLa (bo o tym pisali już
wszyscy tomy całe…), lecz o Henriecie Lacks: człowieku, kobiecie,
żonie, matce, kuzynce, przyjaciółce… Skontaktowała się z jej
córką Deborah, przełamała agresję i nieufność Lacksów wobec
jej pomysłu na reportaż (który szybko przerodził się w plan na
książkę; ilość materiałów i faktografii podyktowała formę…),
pozyskała ich sympatię. Potem
zaczął się kilkuletni proces czytania, sprawdzania, podróży
reporterskich rozkraczającym się ciągle Fordem po bezdrożach
południowej Wirginii i Maryland w poszukiwaniu członków rodziny
Lacksów, którzy jeszcze Henriettę
pamiętali i byli skłonni o niej opowiedzieć do dyktafonu białej
dziennikarki z Chicago. Rezultatem prawie 10 lat pracy,
kilku kredytów i ciężkiej harówki dziennikarskiej było 370 stron
w twardej okładce zatytułowane „The Immortal life of Henrietta
Lacks”, które (głównie dzięki staraniom i
walce Rebeccy Skloot) 2 lutego 2010 r. wydało Crown
Publishing Group*.
Sukces książki ułatwił też spełnienie następnej obietnicy,
którą autorka złożyła czwórce żyjących dzieci Henrietty,
czyli założenie*
Henrietta Lacks Foundation. Książka i jej
popularność zainspirowała Georga C. Wolfe do nakręcenia
(swoją drogą świetnego i naprawdę z pasją zrobionego!) filmu
telewizyjnego „The Immortal Life of Henrietta Lacks”*.
Spektakl "Henrietta Lacks" powstał na
zamówienie festiwalu Przemiany w Centrum Nauki Kopernik,
swoista kooperacja nauki i teatru. Pod wodzą reżyserki Anny
Smolar czwórka aktorów - Marta Malikowska, Sonia Roszczuk,
Maciej Pesta i Jan Sobolewski - napisali scenariusz i stworzyli
żywy, ciekawy spektakl. Swoją drogą ciekawe, czy w jakikolwiek
sposób inspirowała ich książka czy tylko czyste medyczno –
biograficzne fakty…?
Trzecim
cudem, który jakoś „niech chciał się dać obejrzeć”, jest
„Historia Jakuba” Tadeusza Słobodzianka, wyreżyserowana
na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego przez Ondreja
Spišáka. Inspirowana prawdziwymi losami księdza profesora
Romualda Jakuba Wekslera - Waszkinela*
Trzy
ważne, różnorodne, intrygujące spojrzenia na świat, ludzi,
emocje i uczucia. Trzy teatralne wariacje na temat tego, jak mogłaby
być Rzeczywistość, gdy mogła się „dać przykroić na miarę
wyobraźni”…
Pasy
zapięte? Wygodnie Wam w fotelach na widowni lub sali kinowej?
Zapraszam w podróż, ruszamy …!
*Dlaczego
tetralogię? Anoć w kolejności chronologicznej: „…i my
wszyscy. Odcinek 0” (2012), „Statek miłości. Odcinek 1”
(2013), „Upadki. Odcinek 2” (2015) oraz „Klauni, czyli o
rodzinie. Odcinek 3” (2015)
*Po więcej, bardziej rzeczowo i solidniej odsyłam jednak do fenomenalnego repotażu Dariusza Rosiaka „Człowiek o twardym karku. Historia księdza Romualda Jakuba Wekslera-Waszkinela” - https://czarne.com.pl/katalog/ksiazki/czlowiek-o-twardym-karku