Wiara, Nadzieja, Miłość, Nienawiść, Trwanie...
Dziwne
są moje ścieżki do szacunku i zachwytu nad mądrością i głębią tekstów Hanocha Levina, zaiste dziwne. Od niechęci, wściekłości
podszytej ekscentryzmem i długotrwałej irytacji do zauroczenia,
rozbawienia, czekania zwieńczonego zachwytem...
Niechęć
podszyta wściekłością
W
marcu 2013 r. na scenie mojego ukochanego lubelskiego „Julka
Osterwy” Artur Tyszkiewicz przygotowywał premierę tragikomedii
Hanocha Levina „Pakujemy manatki Komedia na osiem pogrzebów”*(drugą
w dziejach polskich inscenizacji tego tekstu*).
Powiedzieć, że z moim przyjacielem (krytykiem teatralnym,
filmologiem, judaistą) stoczyłam o przeczytanie tego tekstu istną
wojnę na słowa i kartki, to zbyt mało. Wygrał, „Pakujemy
manatki”
przestudiowałam wnikliwie trzy razy (cóż można ciekawszego robić,
jeśli lekarze kazali leżeć, odpoczywać i nie gadać?!).
Obstawiłam
się książkami i wiedzą; czekałam
do początku czerwca. Potem przeżyłam spektakl, który nijak miał
się do tekstu, był za to jednym z większych rozczarowań
teatralnych, jakie od trzynastego roku życia stały się moim
teatralno- maniackim udziałem. Fakt, można było zrobić lepiej,
cieplej, mądrzej, wrażliwiej; bardziej zbrudzić, zwulgaryzować i
spodlić tego tekstu jednak było już nie sposób. Bronił się
aktorstwem trzonu zespołu, nie reżyserią; takich przewin nie
wybaczam i nie zapominam. Jedno trzeba Arturowi Tyszkiewiczowi jednak
przyznać. Trzeba mieć wybitny i niespotykanej klasy talent, by
kogoś tak otwartego na teatr jak ja tak skutecznie przez dwa i pół
roku do twórczości Levina zrazić, zeźlić, zniesmaczyć: chapeau
bas!
Levinowskie komediodramaty są tyleż intrygujące, co zwodnicze; swoiste teatralno – literackie „wędrujące muldy”. Niektórzy myślą, że starczy podeprzeć się paroma autorytetami z zakresu etnogenezy, antropologii, filozofii, psychologii, anatomopatologii, pożonglować przeintelektualizowanymi pojęciami, na forum dyskusji lub w tekście zaznaczyć, że owszem czytało się tego tam Fromma, Freuda, Eliade czy Junga. Nie jestem święta; przy „Pakujemy manatki” od spadku w przepaść błędów i stereotypów uratował mnie mój przyjaciel aktor, wonczas pracujący nad najtrudniejszą, najtragiczniejszą postacią.
„Uważaj, żeby cała ta z pewnością ważka i ważna wiedza nie przesłoniła Ci samej istoty Levina, jądra tekstu, tego co w nim najważniejsze, najwartościowsze, najistotniejsze... Patrz głębiej w emocje, relacje, uczucia - tam zawsze u Hanocha leży klucz do postaci, charakterów i do tym samym do Niego samego!”
Każdemu, kto pisze i zajmuje się słowami, życzę takich przyjaciół, mentorów, Aniołów Stróżów. Uchronił mnie od spadku w zawodową przepaść banałów, schematów i sformułowań- wytrychów.
Klucz naczelny do Levina? Życie, wiara, miłość, nienawiść, wierność; tylko tyle i aż tyle! Urodził się w czasie wojny, mając 11 lat stracił ukochanego ojca i mentora. W wieku 18 lat doświadczył „na własnej skórze” okrucieństwa i bestialstwa Wojny Jemeńskiej; w wieku lat 23 przeżył Wojnę Sześciodniową (której nota bene zawdzięczamy jego debiut dramaturgiczny „Ty i Ja, i Następna Wojna” (At Veani Ve-Hamilhama Ha-Ba'a, 1968). Stał się (za sprawą Losu i Historii) agnostykiem, lecz nigdy nie wyplenił ze swej natury i pisarstwa całej miłości do życia jako drogi oraz ludzi jako ksiąg do zgłębiania, poznawania, odczytywania.
Sztuki Hanocha Levina są dla mnie chińską szkatułką z laki. W dużej mniejsza, coraz mniejsza, permutacyjnie do maleństwa, każda bardziej skomplikowanie zamknięta i zakodowana niż poprzednia. Im mniejsza powierzchnia, tym większy stopień trudności i nowe zmienne i elementy, które na równi z szyfrem utrudniają rozwiązanie zagadki i odkrycie skarbu.
Każda kolejna scena „Wszyscy chcą żyć” mnoży sensy, gmatwa podteksty, zapełnia konie i łabędzie na Karuzeli Życia coraz osobliwszymi i ciekawszymi pasażerami. Chcemy czy nie, mamy ochotę czy nie: wirujemy na niej, po części niezależnie od nas samych. Nie wolno nam jednak zapomnieć, że ta przedziwna kręciołka nigdy nie jest samotna (nawet, jeśli akurat nam się zdaje, że w zasięgu wzroku nikogo w sąsiednich saniach lub na kolorowym rumaku nie ma!). Przecież Ktoś nas na karuzelę zwaną Życiem przywołał, przyprowadził; ktoś nas z niej kiedyś odbierze, zdejmie, zmieni miejscem! Jesteśmy Ludźmi, od zarania i poczęcia mamy w sobie instynkt stadny. Jako gatunek opieramy się na empatii, współistnieniu, współbytowaniu, współpracy, pewnym systemie zasad i wartości. Kiedy o tym zapominamy, lub próbujemy być ponad naszą zbiorowość, wspólnotę – gubimy, zubożamy samych siebie, niszcząc tym samym niesłychanie istotną wartość: antycypację! To ona stanowi o tym, iż pewnych rzeczy, stanów, emocji podstawowych nie jesteśmy w stanie zbyć, zniwelować, odsunąć od siebie. Śmierć, narodziny, smutek, radość, łzy, ból, strach, odwaga, prawda, kłamstwo: wszystko to jest pierwotne, atawistyczne, staje się częścią nas samych w chwili, w której pierwszy raz zjawiamy się na „naszym łabędziu karuzelowym”...
Tak samo jak Karuzela od zawsze ważne jest Łoże. Najpierwsze, najostateczniejsze, najbardziej osobiste miejsce każdego z nas. Stamtąd wychodzimy, tam odchodzimy, tam dzieją się nasze najczulsze chwile i największe dramaty. I tu, i na Karuzeli możemy grać, udawać, nadymać się i pysznić jak pawie w tańcu godowym, puszyć – tylko po co, dlaczego, ku czemu? Kiedy Prawda wychodzi na jaw (zawsze, wcześniej czy później przychodzi nam skonfrontować, jak bardzo tym razem nagi jest Król?!), ból dekonspiracji i przyłapania na grze, kłamstwie, plątaninie- motaninie jest tym dotkliwszy i boleśniejszy, im bardziej próbowaliśmy tuszować lub ukrywać naszą słabość charakteru, brak wiary lub zwyczajną niewierność. Szczerość wypowiedziana lub wyzwolona w Łożu jest tysiące razy prawdziwsza, ważniejsza i cenniejsza niż jakakolwiek inna. Najbardziej odsłaniamy się z naszych masek, pancerzy, koturnów, kostiumów w czterech pro-ludzkich i najoczywistszych momentach: Narodzinach, Śmierci, Miłości i Gniewie.
Z Karuzelą i Łożem kojarzą się jeszcze dwie wartości, niezwykle ważne dla Levinowskich tekstów (we „Wszyscy chcą żyć” wprost kluczowe!): Wiara i Wierność. Jest
takie porzekadło: „Jak trwoga, to do Boga...!” - widać znane w
każdym z kręgów kulturowych. Bowiem nie tylko bohaterowie Hanocha
mają tak, że w obliczu zagrożeń i sytuacji najpierwszych –
śmierci, choroby, kalectwa, utraty bliskich – stają się czulsi,
wierniejsi, prawdziwsi, bardziej ludzcy... Dyktat endorfin,
wewnętrzny koktajl z adrenaliny i serotoniny (mieszany i miksowany
przez mózg i okoliczności)? Być może, ale nie da się ukryć, że
coś w tym jest. Bowiem zagrożenie mija, chemia roztapia się w
kaskadzie naszej własnej krwi, a my „wracamy do równowagi”.
Znów marzymy o udach Portorykańczyka, gonimy za każdą możliwą
spódniczką, kłamiemy, oszukujemy, kombinujemy, gotowiśmy
znienawidzić własne dzieci za to, że są naszą „młodszą
wersją”. Jak wiele wiara, wierność i miłość mają wspólnego
ze strachem i zagrożeniem, jakże wiele...!
Dawid w starciu z Goliatem, czyli „czymś ty się tam znowu zachwyciła...?”
Małe wyjaśnienie tyczące się słówka „znowu”. Każda moja wizyta na widowni kieleckiego „Stefana Żeromskiego” to kolejne odkrycie innej strony tego zespołu, wachlarza możliwości, granic fantazji, skali wrażliwości, szacunku i zaufania do widza. Zawsze przywożę coś nowego, co pamiętam, co mnie zachwyca, urzeka... Tym razem było tego aż nadto! Ale po kolei... Pierwszym
z zachwytów było dla mnie (bytu nadwrażliwego na dobre, dźwięczne
i nośne słowo) tłumaczenie Agnieszki Olek: mądre, zabawne, „ucho
- przylepne” (gwarantuję: starczy, że raz usłyszycie „mantrę
na wejście” Bamby, już się od niej nie uwolnicie - „banan na
buzi” gwarantowany; tłumaczenie aż skrzy się od takich cudnych
„rodzynków”.).
Krakowskie
klezmerskie
TEMPERO na
żywo, tworzące „klimat i ramę” w wersji by Emir
Kusturica. To
nie jest banalna „muza na żywca” w czasie spektaklu: tu się
bawi przy maleńkich etiudach aktorskich zagranych w iście
żywiołowym bałkańskim tempie! Zdecydowanie Waść Konrad dał tu
wespół ze swoim kolegą Akordeonem popis w stylu iście mafijno-
bałkańsko- sycylijskim pod znaczącym tytułem „Ma
ktoś jakieś wątki, umie którenś głośniej grać?!” No
comments kochani, no comments...
Potem
wszystkie małe lampeczki, rozbłyski, cyrkowe żaróweczki i insze
świetlne cudności, które
wymyślił i rozświetlił na scenie Damian Pawella, zagrały pod
dyktando scenografii autorstwa Hanny Szymczak, po drodze podkreślając
zresztą niezwykłość kostiumów jej projektu. Powiem krótko,
parafrazując Romana Dziewońskiego: i były konie, katarynki,
korowody szalone, klaunady niesamowite – jednym słowem Cyrk na
Scenie Teatralnej!
Aktorsko
od pierwszej do ostatniej sekundy ogląda się to „na przydechu”,
co pewien czas turlając się ze śmiechu, spinając się w
skupieniu, łapiąc puentę i wątek (te zaś
tutaj
potrafią mknąć nad-świetlnie),
kulić się w sobie i w refleksji. Naprawdę kocham takie
inscenizacje jak ta Dawida Żłobińskiego, po których aż tyle we
mnie zostaje. Które mnożą pytania, refleksje, wątki gdzieś
poukrywane pod słowami czy w pozornie niewinnych scenach... Silne,
mocne, równe, rytmiczne, dopięte co do gestu i dźwięku.
Spektakle jak porządna dobra jazzowa improwizacja. Pozornie szalone,
wagabundowe, bałaganiarskie, rozbiegane; jednak od początku do
końca ujęte w silne, ścisłe, perfekcyjnie rozplanowane plan i
ramę. Wtedy mam do powiedzenia tylko jedno (poza oczywiście ukłonem
w pół!):
Dziękuję
Wam Wszystkim za Wszystko! Dla takich spektakli chce się żyć,
jechać w ścisku, na takie cuda się czeka!
Zdjęcia ilustrujące są własnością Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach
Pierwsze pięć jest autorstwa Aleksandry Rybak, powstały na użytek sesji promującej spektakl Hanocha Levina "Wszyscy chcą żyć" w reżyserii Dawida Żłobińskiego;
pełna sesja dostępna jest pod tym adresem: http://aleksandrarybak.com/gallery/wszyscy-chca-zycsesja-dla-teatru-im-stefana-zeromskiego
następne sześć są dziełem Krzysztofa Bielińskiego
* http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/48980,szczegoly.html
*http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/15681,sztuka.html