Łaknąć czyli nieznośne współistnienie samotności.
„Parapetówka”
na motywach „Berka” Marcina Szczygielskiego, w reżyserii i
adaptacji Ewy Błachnio. Czyli jak średnią książkę zaadoptować
na wielce pechowy tekst sceniczny, by (po wielkich przebojach!)
stworzyć kameralne teatralne cacuszko...!
Najpierw
był tekst przysłany mi przez Grześka Kempinsky'ego.
Świetny,
nośny, zabawny, empatyczny; tylko czekać dnia premiery. Wtedy
zaczęły się schody: dwóch kolejnych reżyserów „poległo pod
ciężarem zadania”. Wtedy przyszła z odsieczą Kobieta imieniem
Ewa. Błachnio zresztą. Szczupła, wręcz filigranowa, wysoka, z
kabaretowym zacięciem i swoistą vis comica (choć nie na pierwszy
rzut oka widoczną!). Wespół z pozostała trójką – czyli Martą
Marzęcką, Piotrem Wiśniewskim oraz Jackiem L. Zawadą -
„uczłowieczyła” i ociepliła z pozoru czarno - biały tekst
Szczygielskiego. W jej adaptacji cała czwórka – Anna, Paweł,
Małgosia i wreszcie Wojtek – przestali być papierowymi
postaciami, „nabrali ciała i kształtów”. Zyskali emocje i
uczucia. Mają cele, marzenia i pragnienia. Stali się scenicznie
realni i wiarygodni; chwilami ich wymiar poczucia humoru realnie
zaskakuje widzów i autentycznie rozbraja... śmiechem! Ktoś jest w
stanie wyobrazić sobie kłótnię sąsiedzką w formie pojedynku
dwóch rewolwerowców (tłem był zdaje się kadr z „Good, bad and
ugly” Sergio Leone)? Finalny popis rodem z Bollywood zmilczę,
niech sobie ludzkość sama obejrzy; kochani miejcie miłosierdzie
dla widzów (przepony nie są ze stali, pod naporem śmiechu pękają,
chcecie mieć trupa „uśmianego na śmierć” na widowni?)!
Śmiech
śmiechem, żart żartem; ale ze sceny katowickiego „Żelaznego”
padają poważniejsze słowa, a widzom kłaniają się dużo
bardziej ważkie tematy i sugestie do refleksji... Anna i Paweł to
dwie szklane wieże, latami lepione i wzmacniane smutkiem,
odrzuceniem, samotnością, pustką, rozgoryczeniem, zwyczajną
codzienną ludzką złośliwością i zawiścią. Młoda, ufna,
naiwna, zakochana – oto kim była Anna, kiedy jej światem stał
się Krzysztof. Oszukana, przerażona, spanikowana, samotna kobieta w
ciąży – oto jaką cenę zapłaciła za miłość, swoją
młodzieńczą wiarę i zaufanie. Ktoś powie: „Głupia, naiwna i
tyle!” - sparuję: „Wcale niekoniecznie...!”. Zaufała, bowiem
szukała tego, czego nie dał jej dom rodzinny i najbliżsi. Życie
boleśnie nauczyło ją moresu i spowodowało, że z jednej
skrajności uciekła w drugą; z otwartości i naiwności w religię,
fanatyzm i nietolerancję (tej ostatniej w sobie nie dostrzegając).
Nie
dziwota, że gdy po drugiej stronie korytarza zamieszkał „Ten
Gej”, uznała to za wezwanie do Krucjaty Ludzkiej! Paweł wyobrażał
dla niej wszystko, co najgorsze, zgniliznę moralną, upadek
obyczajów: któż rzeczywiście żył za drzwiami po drugiej stronie
korytarza? Samotny, inteligentny, empatyczny, wrażliwy, spragniony
akceptacji i zwyczajnego ludzkiego ciepła trzydziestolatek; w takiej
samej „Wieży Nietolerancji” jak Anna. Inny, porzucony,
skrzywdzony, oszukany, z głęboko zakopaną w duszy nadzieją na
zwyczajne ludzkie szczęście – przecież nie chciał znowu tak
wiele!
Sami
nigdy by się nie uporali ze swoją nietolerancją, problemami,
skrzywionym widzeniem świata, inności, odrębności – tu
potrzebna była mała losowa katastrofa. Zazwyczaj tak jest od
niepamiętnych czasów, że do rozbicia murów z samotności, smutku,
kompleksów i strachu potrzebny jest... Drugi Człowiek, najlepiej
równie poraniony jak my! Jedna z zasad profesora Zbigniewa
Raszewskiego, pięknie rozwinięta przez Małgorzatę Musierowicz w
jednym z tomów „Jeżycjady”:
„(...)
Źle ci, chcesz sobie pomóc w walce z własnymi uprzedzeniami i
kompleksami? Najlepiej znajdź kogoś, komu naprawdę jest dużo
gorzej niż Tobie, zbliż swoją duszę do jego i postaw go
„mentalnie na nogi, ku niebu i słońcu”!(...)”
Tak
właśnie było z Anną i Pawłem. Spektakl Ewy Błachnio dowodzi, że
Inny nie znaczy zły, skazany na wykluczenie, odrzucenie,
nietolerancję, zawiść, jakąkolwiek agresję. Ten Inny bowiem może
mieć bagaż doświadczeń, które pomogą nam zwalczyć to, co nas
niszczy. Od środka, po cichu, ale bezlitośnie. Mało tego –
wiedza Innego może nas ocalić, czego często sami nie zakładamy,
odrzucając kogoś z powodu bycia gejem, samotną matką małego
dziecka, osobą żyjącą na skraju ubóstwa! Ach, najważniejsze:
ten Inny często żyje tuż obok nas, za rogiem, w kamienicy obok...
A może by się tak przestać niebiesko rozpraszać i znaleźć
czasem tych, którym naprawdę trzeba i winno się pomóc, a którzy
dumni i honorowi żyją tuż obok nas?! Tylko, że są zbyt dumni i
honorowi, by wyciągać rękę po pomoc; prędzej sami pomogą, jak
widzą, że trzeba...
Ważny
spektakl, cenny, potrzebny i horrendalnie wprost na czasie – wobec
tego, co za oknem, w mediach, na ulicy... Dziękuję Żelaznym
Aniołom moim, że ze spiżową konsekwencją szukają tekstów,
które w wersji scenicznej prowokują do dyskusji, dają do myślenia,
coś zostawiają po sobie na długo w duszy, sercu i umyśle –
takiego teatru nie tylko ja szukam, tego nie tylko ja łaknę, tego
trzeba nie tylko mnie! Jak dla mnie „Parapetówka” jest i
pozostanie na długo jazdą obowiązkową!
PARAPETÓWKA
według
„BERKA czyli UPIORA W MOHERZE” Marcina Szczygielskiego, adaptacja
Jakub Kasprzak Ewa Błachnio, reż. Ewa Błachnio,
wideo Piotr Chlipalski,
opieka
reżyserska Grzegorz Kempinsky; obsada: obsada: Ewa
Błachnio (Anna), Marta Marzęcka (muszka Basia, Małgosia), Piotr
Wiśniewski (Paweł), Jacek L. Zawada (muszek Tadeusz, Wojtek), Teatr
Żelazny, prapremiera 5 grudnia 2015