„Wiara, nadzieja i zaufanie”: czyli zasad i manier teatralnych akapit trzeci. Boska chemia czyli nić: Widz – Scena...
Boska chemia czyli nić: Widz – Scena...
Zastawialiście
się kiedykolwiek, Drodzy Nieznani Czytelnicy, co sprawia, że dany
spektakl pamiętamy latami całymi i cytujemy „tekstami
domowo – okazjonalnymi”, inny zaś zapominamy i szczerze go
nienawidzimy po dziesięciu minutach siedzenia na widowni? Pozornie
błaha, jednocześnie
najtrudniejsza na świecie sprawa: utkać
nić i zahaczyć ją o fotele z drugiej strony. Upleść sieć i
zarzucić ją mentalnie na ludzi siedzących przed tymi w świetle.
Zbudować most pomiędzy widownią
a sceną.
Nie jest to proste (jakby sobie laicy wyobrażali), łatwe i szybkie
(jak życzyłaby sobie tego większość dzisiejszych nowoczesnych
reżyserów!), przy tym wbrew pozorom bywa szalenie niebezpieczne!
Podstawa, dogmat i absolutna świętość:
Teatr od zawsze był,
jest i winien pozostać wartością opartą na zwartym,
zżytym i zgranym Zespole!
Mam nadzieję po kres
Czasu się to nie zmieni !
Niby taki drobiazg,
pozornie zwyczajny banał; tylko dlaczego w obecnej dobie ten cud
komunikacji i scalania indywidualności w spoistą całość udaje
się tak niewielu reżyserom?! Dlaczego
tak nie pamiętają, że 1/3 sukcesu spektaklu od zawsze jest zespół
aktorski: silny, zżyty, spoisty. Na
scenie, podczas spektaklu w każdej jego sekundzie współtworzący
zgrany i zsynchronizowany organizm ludzki, funkcjonujący
w ramach założeń reżyserskich. No
właśnie...
W starych dobrych czasach a
priori Reżyser
był kapitanem okrętu, szefem, wodzem. On decydował o kształcie
spektaklu, jego charakterze, emocjach i ich skali, poprzez swój
autorytet wpływał na jakość pracy aktorskiej, budowę
poszczególnych scen, akcentowanie lub
pół-cieniowanie detali, scalanie ich w
całość. Wreszcie za podwaliny pod
przyszłą nić, sieć, chemię między Aktorami a Widzami. W dużej
mierze dzięki jego pracy i charyzmie dobry spektakl pamiętany był
dziesięcioleciami, często cytowany tekstami, scenami,
fragmencikami...
Jest jednak jedno drobne
ważkie „Ale”. Jeśli ziarno reżyserskie trafi na Gwiazdy chcące
wypromować się kosztem Zespołu, gdzieś tam z tyłu będącego ich
tłem: zapomnijcie o sukcesie! Ludzie może i na to przyjdą,
obejrzą, odnotują w pamięci... Czy myślicie, że taka sceniczna
„walka na wielkość Ego” kogokolwiek poruszy, uskrzydli, coś
pozostawi w sercu i pamięci widza?
Zanim Wam na to odpowiem, w
bezczelności swojej uściślę jeden szczegół, a raczej go
zaakcentuję. Widz, czyli człowiek, który za swoje (często długo
ciułane!) pieniądze idzie do kasy, kupuje bilety (załóżmy, że
razem spektakl ogląda się lepiej i często dokładniej!) chcąc
„zażyć kultury”, wzbogacić swoje wnętrze, coś przeżyć,
czegoś doświadczyć. Jeśli po pierwszym kwadransie przestanie
rozumieć to, co słyszy i widzi ze sceny, po dalszych dziesięciu
minutach poczuje się zniesmaczony lub (co gorsza!) jakby mu ktoś
odgórnie zredukował IQ do dopuszczalnej normy, następnie
będzie się męczył i pragnął jak najszybciej uciec stamtąd; to
czy on jest winien?Śmiem wątpić, że nie!
Najprawdopodobniej
reżyser przekombinował swoje wizje i pomysły tak, że szczerze
mówiąc nawet aktorzy z nim pracujący nie mogli ich pojąć,
zrozumieć, zwerbalizować, przetworzyć na wrażenia i emocje. Albo
też, co ostatnio jest wręcz plagą, Wielkie Gwiazdy Stołeczne lub
Serialowe postanowiły przyćmić swoim niesłychanym blaskiem,
warsztatem i siłą aktorstwa. Zazwyczaj przytłaczają ich swoją
serialowością, manierycznością, braki warsztatowe (często
widoczne gołym okiem!) tuszują popularnością. Wiecie, jak to się
nazywa? Aktorska Celebrycja! Zalecałabym ponowne, dokładne, scena
po scenie obejrzenie „Aktorów prowincjonalnych” Agnieszki
Holland; wiem, że staroć, ale nic a nic nie stracił na wadze,
wręcz zyskał! Bowiem w teatrach Katowic,
Opola, Zabrza,
Mrągowa, Elbląga czy innych mniejszych
miast sceny teatralne usiane są
gwiazdami. Tam
wciąż jeszcze się szanuje Widza, czeka
na niego, ze sceny nawiązuje z nim kontakt, chce się z nim
dialogować tekstami sztuk, rzuca mu się intelektualne zagwozdki...
Jakżeż ja za takimi doznaniami tęsknię, jakżeż ich szukam; nie
ja jedna zresztą...