Postmodernistyczny bełkot czyli "Czyś Ty to samodzielnie przeczytał Krytyku, zanim wysłałeś do edycji...?!"

Witajcie,
Dzisiaj będzie o tym, co obserwuję przynajmniej od dziesięciu lat, a drażni mnie to i setnie wkurza od ponad dwóch... Zasadniczo będzie o krytyce teatralnej, a raczej o języku tejże...
Zakładam, jeśli oglądamy spektakl (tym razem stawiam się na pozycji My Krytycy!), to z założeniem, iż tekst, który powstanie, ma Naszego Czytelnika zachęcić do obejrzenia danego przedstawienia, lub wręcz przeciwnie: ostrzec go, by nie stracił pieniędzy na bilet, czasu przeznaczonego na widownię oraz dobrego humoru swego i założonej osoby towarzyszącej.
Wedle „Code of Practice”, ustanowionego na Światowej Konferencji Krytyki Teatralnej w Erewaniu, winniśmy być w swych osądach bezstronni, szczerzy, wiarygodni, niezawiśli i niezależni ; no właśnie – Winniśmy Być...! Pisząc, nie wiemy, kto nas czyta, kto i jak odbierze nasze wrażenia, emocje, osąd. Język eseju lub recenzji winien zakładać uniwersalność Odbiorcy; przecież nigdy i nigdzie nie jest z góry określone,że trafi to przed oczy wybitnych teatrologów, modnych reżyserów, celebrytów, znanych aktorów...
Co z normalnymi „szarymi zjadaczami chleba”, którzy od czasu do czasu pragną uczynić ze swej codzienności święto i stać się „świadomymi odbiorcami kultury”. Właśnie tacy ludzie są dla Teatru najważniejsi; ba, co ważniejsze – Oni jako Widzowie stanowią jeden ze zrębów tego Cudu Wyobraźni!!! Przecież płacą za bilety (często naprawdę kosztem wielu ciułań i wyrzeczeń!). Ważny jest dla nich nie tylko sam fakt Wizyty w Teatrze, oni chcieliby być traktowani jak równoprawni partnerzy w relacji Widz- Aktor – Twórca! Czy dlatego, że nie są ze środowiska, znani i sławni, nie skończyli pięciu fakultetów (na czele z obowiązkowym doktoratem z teatrologii Akademii Teatralnej!), mamy zakładać, że są w czymś gorsi, nie pojmą i zrozumieją napisanego logiczną i poprawną polszczyzną eseju o przedstawieniu teatralnym?! Jakim prawem większość polskich krytyków teatralnych tak właśnie traktuje przyszłych probabilistycznych Widzów, kto im na to pozwala?
Dobrze, dobrze, już słyszę to cyniczne pytanie „Te, kobito, weź na luz, spokojnie, zastanów się o co ci biega...?” Wiecie, na czym polega dowcip? Nie dość,że świetnie wiem, „o co mi biega”; walczę z tym wystarczająco długo – a postmodernistyczny bełkot prasowo krytyczny jak nie przymierzając Islandzki Smok Bojowy... Odetniesz dwie z trzech głów – pięć łbów na to miejsce wyrośnie...!
Mam tak jak większość ludzi: głód wiedzy i nowin, profesjonalizm oraz ogólny ogląd sytuacji teatralnej codziennie rano dyktuje „zawodową prasówkę” (ostatnimi czasy sprzyja to nawet niezamierzonym ćwiczeniom lingwistycznym!). Zresztą uważam, że w sumie to całkiem pozytywnie i przyjemnie spędzony czas; zwłaszcza jeśli trafia się na czyjś tekst tyczący się sztuki, którą chce się i zamierza obejrzeć, napisany przy tym „z nerwem i zębem”, dobrą czystą polszczyzną, szczerze i prawdziwie. W takim wypadku nieodmiennie wołam w głąb domu „Przeczytać Wam coś?!” i naprawdę nie jest to li tylko moja frajda...
Tylko co zrobić, jeśli takich tekstów, takich recenzentów jest jak na lekarstwo (ja bynajmniej nie przesadzam!)...?! Młódź krytyczno teatralna pisze z jakąś dziwną zgrzytliwą manierą: im bardziej naukowo, napuszenie, „z koturna” - tym bardziej profesjonalnie...! Na Fejska się to wrzuci, Twittem się pojedzie, polubienia będą , a i reżyserzy na przyszłe premiery od razu zaproszą... Może i artykuł się z tego na jakieś sympozjum teatralne zrobi, punkty za publikacje przybędą, środowisko doceni... Tylko pytam takiego krytyka: gdzie w tym wszystkim, całym tym lansie, naukowości, koturnach i napuszeniu jest na świętego Tespisa WIDZ? Gdzie, czy w ogóle pisząc te postmodernistyczno przednaukowe „bajki, cuda wianki na kiju” wzięto Go choć przez moment pod uwagę...?
Chcecie faktów? Proszę, służę – będą dwa, w tym jeden, którego autorki nie podam. Sami sobie ją zlinkujcie, nie oczekujcie ode mnie, że kiedykolwiek wspomnę personalia krytyków, którzy winni być zganieni, bo na to tylko zasługują!
Cytat numer jeden: jesteśmy mentalnie na widowni gdańskiego Teatru Wybrzeże, zastanawiaj,ac się w trakcie lektury, czy koniec końców wybrać się na „Portret damy” Henry Jamesa...? Książka wypożyczona z biblioteki była zajmująca, a spektakl...
„(...)Niezwykle ciężko byłoby przepisać dziewiętnastowieczne dzieło, tworząc jego wersję kompaktową. Dramaturżka Magda Kupryjanowicz stworzyła nową historię na zrębach powieści Jamesa, jedynie rozsnutą na jej motywach. Ów adaptacyjny proces nie objawia się jedynie w kondensacji wątków. O ile powieść Henry’ego Jamesa faktycznie kreśliła „portret damy”, czyli rozbudowany szkic indywidualności dysponującej złożoną pulą jednostkowych motywacji, o tyle przedstawienie Teatru Wybrzeże stanowi raczej panoramę zbiorowości. „Zbiorowością” są tu oczywiście kobiety żyjące w czasach wiktoriańskiej Anglii. W literaturze premodernistycznej często pojawiają się wieloaspektowe sylwetki kobiet. Blisko już do opublikowania Freudowsko-Breuerowskiego „Studium o histerii”. To czasy rozwoju psychiatrii i seksuologii, zaczyna się wyróżnianie i kategoryzowanie rozmaitych seksualnych „dewiacji”. Sama seksualność podlega procesom medykalizacji. Znaczenia nabierają Foucaultowskie kategorie zachodnioeuropejskiej „scientia sexualis” czy biowładzy. W świetle wschodzących zjawisk powieść Jamesa powinna aż kipieć od tematyki erotycznej.(...)”
Link do reszty: służę-  http://teatrdlawas.pl/recenzje/4097-projekt-izabela
Wiem, kalam moje byłe gniazdo, ale naprawdę po tym „poemacie na koturnach 25 centymetrowych” cierpliwość mi się z kretesem wyczerpała...! Dziewczęciu z doktoratem teatrologicznym mam do powiedzenia tylko jedno – cytat z wielkiego Michela do Montaigne
„Więcej warta głowa pełna ładu niż łepetyna pełna obfitości...”...
Kontrą cudną - napisaną szczerze, prawdziwie i z pozycji widza, z nerwem i pazurem, przy tym nie pozbawioną swoistego poczucia humoru jest tekst pani Eweliny Drela, która skutecznie wyostrzyła  na obejrzenie „Edwarda II” Christophera Marlowe, którego na deskach krakowskiego Narodowego Teatru Starego w tamtym roku wyreżyserowała Anna Augustynowicz
http://www.aict.art.pl/loia-mainmenu-71/3701-edward-ii-i-miejmy-nadziej-e-ostatni
Polecam, bo tak napisane teksty, z takim szacunkiem dla Widza i Czytelnika to już dzisiaj rzadkość...!
Dlaczego tacy krytycy są coraz rzadsi? Nie wiem, nie pytajcie mnie; gdybym poznała odpowiedź na to z pozoru banalne pytanie, stałabym się chyba najszczęśliwszą osobą na tej planecie. Na razie staram się z każdą wystukaną literą pamiętać o zasadzie wpojonej mi przez Mamę i mojego niestety nieżyjącego już Pierwszego Naczelnego – Sławomira Albiniaka -
”Pamiętaj dla Kogo piszesz, masz być odpowiedzialna za swe emocje, oceny, wnioski i słowa! Nigdy nie wiesz, kto to później przeczyta - Szanuj Czytelnika Swego...!”
Jestem, zawsze i Wszędzie...!

Popularne posty z tego bloga

Jak się uczy Nad-Grzeczną dziewczynkę asertywności, odwagi i radości życia?

Dwa odcienie wiary, siły charakteru i słabości ludzkiej natury

Drzewo o korzeniach na obie strony. Rzeka, której oba brzegi w sumie podobne są...